Z DZIECKIEM W ŚWIAT
| 18 sierpnia 2018Pamiętacie, jak Maryla Rodowicz śpiewała, żeby wsiąść do pociągu byle jakiego i nie dbać ani o bagaż, ani o bilet? Mnie ta piosenka od najmłodszych lat napawała jakimś bliżej nieokreślonym lękiem. Ale jak to? Pojechać gdzieś bez planu, bez biletu, ot tak po prostu? Asia Nowak właśnie tak zrobiła. Spakowała swoją małą córeczkę w nosidło i wyruszyła do Ameryki Południowej, żeby spełnić swoje marzenie. Teraz zachęca inne mamy, żeby ruszyły w świat … nawet ten oddalony raptem o parę kilometrów od domu. I przekonuje, że podróże z dzieckiem, również te samotne, to piękne doświadczenie.
Gaja i Asia podróżują razem po Ameryce Południowej i Azji już od ponad czterech lat.
W pierwotnym założeniu tekst ten miał być po brzegi wypełniony praktycznymi poradami i trikami od podróżującej z dzieckiem mamy. Jak spakować walizkę, co do niej koniecznie włożyć, co trzymać w bagażu podręcznym, o czym pamiętać, na co zwracać uwagę. Maksimum informacji akurat na wakacje. Idealnie!
Do rozmowy z Asią Nowak, autorką bloga Somos Dos, która od czterech lat, wspólnie ze swoją pięcioletnią córką Gają, podróżuje po Ameryce Południowej i Azji, przystąpiłam więc uzbrojona w notes z kilkunastoma bardzo „praktycznymi” pytaniami. Po prawie dwugodzinnej rozmowie z Asią, praktycznych porad w tymże notesie nie miałam prawie żadnych. Ale cały mogłabym za to zapisać pozytywną energią, optymizmem, spokojem i jakąś taką niezwykłą aurą, jaka emanowała od Asi. Choć nasza dwugodzinna rozmowa odbyła się w środku nocy (u Asi w Indonezji akurat wstawało słońce) i przerywana była co parę minut przez słaby zasięg w hostelu Asi, mogłabym w takich warunkach rozmawiać nawet i do rana. Dawno nie dostałam tak wielkiej dawki inspiracji i luzu. Dawno, nikt nie pokazał mi, jak łatwo zachwycać się nawet najmniejszymi rzeczami i spotkaniami. No i dawno już, nikt nie przypomniał mi, że bycie matką to wcale nie ograniczenie.
Także odwagi, dziewczyny! Może i Was moja rozmowa z Asią zainspiruje do samodzielnego podróżowania z dzieckiem! Bo ja już poczyniłam pewne plany i jadę z synem do koleżanki… pod Warszawę. Tak na dobry początek 🙂
mamawokolicy.pl: W te wakacje miałam możliwość pojechania nad morze samodzielnie z moim dwuletnim synem. Odpuściłam. Bałam się. Pojechałam na krócej, ale z moim partnerem. Ty wyruszyłaś do Peru sama z 20-miesięczną Gają. Nie bałaś się?
Asia Nowak: Oczywiście, że się bałam. Ja się nadal boję, to się nie zmieniło. Dlatego na samym początku zaplanowałam podróż tylko na trzy miesiące. I nie jechałam tak całkowicie nieprzygotowana, trenowałam sobie w Polsce: pojechałyśmy na Mazury na żagle, w Bieszczady do chatki studenckiej, na Warmię do przyjaciół. Wtedy też po raz pierwszy zobaczyłam, że nie potrzebuję czterech reklamówek samych ubrań na weekend (śmieje się). Sporo jeździłyśmy też autostopem po Polsce. I wiesz co to oznaczało? Że poza noszeniem dziecka i dużego plecaka, dźwigałam też… uwaga… fotelik samochodowy!
Czasem Asi przychodziło przeprawiać się przez rzeki. Ostatecznie pokonały ją razem z Gajką… koparką złapaną na stopa!
MWO: Dźwiganie to chyba jeden z najbardziej uciążliwych aspektów Twojego podróżowania? Ile nosisz kilogramów „na sobie”?
AN: Był czas, kiedy nosiłam i 40 kg! Na początku w plecaku miałam 25kg, nosidło ważyło z 7 kg, torba 5 kg i kangurka 3 kg, a jeszcze czasem przyszło mi nieść Gaję. Możesz sobie wyobrazić, jak szybko przeprowadziłam pierwszą redukcję naszego podróżniczego majątku. Od roku Gajka podróżuje już na własnych nogach, także to spora ulga dla moich pleców. Dodatkowo po trzech latach noszenia ciężkiego plecaka, dla własnego zdrowia zdjęłam go z pleców i zaczęłam ciągnąć za sobą na takim małym, dwukołowym wózeczku.
MWO: Ciągłe podróżowanie oznacza też ciągłe pakowanie i przepakowywanie się. Co twoim zdaniem powinno się znaleźć w walizce (albo plecaku 🙂 ) mamy, podróżującej z małym dzieckiem?
AN: Przysłowiowe dwie pary majtek i szczoteczka do zębów. Jak najmniej rzeczy, naprawdę. Po pierwsze wszystko można w każdej chwili dokupić, a po drugie niewiele rzeczy potrzeba do życia, szczególnie w tropikach. Nie wyglądamy z Gają, jak typowe turystki z zachodu, a to bardzo pomaga w nawiązywaniu kontaktów ze zwykłymi ludźmi. Dla mnie podróż to ludzie, których spotykam na swojej drodze. Ja chcę ich poznawać, chcę minimalizować ten dystans. Dla dorosłej kobiety dwie sukienki, jeden podkoszulek, spodenki i bluza to zestaw całkowicie wystarczający. Choćby dziś po raz enty cerowałam Gai jej ukochaną bluzeczkę, którą ma od 6 miesiąca życia. Na metce napisane jest, że przeznaczona jest dla dzieci w okolicach roku, a moja Gaja wciąż w niej śpi. A lat ma pięć (śmieje się).
Plażowanie to jeden z najprzyjemniejszych elementów podróży Asi i Gai.
MWO: No dobrze, a co z lekarstwami?
AN: To jest ostatnia rzecz, jaką pakuje, jeśli w ogóle. Zawsze mam przy sobie coś przeciwbólowego i plasterki na ranę. Reszty pozbyłam się po pierwszym pół roku podróżowania. Apteki i lekarze są przecież wszędzie. Tak się złożyło, że podróżując po archipelagu San Blas musiałyśmy pilnie skorzystać z pomocy lekarza. To 400 maleńkich, zapomnianych przez świat, wysepek rozsianych między Kolumbią a Panamą. Ludzie chodzą tam w opaskach, mieszkają w bambusowych chatkach, nie ma dróg, tylko ścieżki, a z warzyw dostępna jest zaledwie cebula. Ale nawet w takim miejscu trafiłyśmy na przychodnię i lekarza, który nam pomógł. Innym razem przeżyłam operację w malutkiej wiosce na przedmieściach dżungli.
MWO: Czy jest w takim razie coś, bez czego nie wyobrażasz sobie wyjazdu?
AN: Ubezpieczenie. To absolutna podstawa. Ja na moje wydaję dużo pieniędzy, ale, gdy czasem zdarza nam się wylądować w szpitalu, myślę sobie, że zdrowie jest najważniejsze i nie ma co na nim oszczędzać.
MWO: Opowiesz nam o swoich najbardziej niezwykłych patentach ułatwiających podróż? Czytałam na przykład, że rozwieszałaś moskitierę na… nitce do zębów!
AN: Zawsze jeżdżę zaopatrzona w sznurki, gumki, taśmę klejącą i klamerki do bielizny. Kiedy Gaja była malutka, woziłam ze sobą palnik i minibutlę z gazem, by rano zrobić jej gorące śniadanie, bo przecież pierwszy rok w większości spędziłyśmy wysoko w Andach, gdzie było strasznie zimno. Teraz, w tropikach lepiej sprawdza mi się grzałka. A tę moskitierę to faktycznie rozwieszam już jak mistrz świata (śmieje się). Ostatnio rozstawiałam ją na dwóch krzesłach, bo ściany gładziutkie, nie było gdzie przymocować sznurka. A inne patenty? Wymyślam je na bieżąco. Na przykład, jedziemy na motorze, robi się coraz zimniej, Gaja ma gołe nogi. Co robimy? Zakładam jej na nogi bandanki, które mocuję gumkami. Brakuje kubeczka, a trzeba zrobić picie? Biorę plastikową butelkę, przecinam ją i mamy kubek. Wieje lodem z klimy w autobusie? No to bach – zalepiam ją taśmą klejącą, albo, jeśli duża dziura – zatykam skarpetkami.
MWO: Czy wyruszając do Peru z maleńkim dzieckiem, zastanawiałaś się, jak to będzie, jeśli dziecko się nie przyzwyczai? Nie zaaklimatyzuje? Zwyczajnie nie polubi podróżowania i nowego miejsca życia?
AN: Bałam się, dlatego na początku kupiłam bilet na trzy miesiące. Szybko okazało się, że to moje, małe dziecko jest bardzo elastyczne. Wszystko się mogło zmieniać, ale jedna rzecz była stała, niezmienna i najważniejsza – mama. Mama nosiła, karmiła, tuliła, opiekowała się, była dostępna dwadzieścia cztery godziny na dobę, uśmiechnięta, spokojna, wesoła, choć często sakramencko zmęczona.
Lodowate Andy czy upalne tropiki – dziewczyny starają się być przygotowane na każde warunki.
MWO: No właśnie. Ty i Twoje emocje jesteście dla Gai dostępne przez 24 godziny na dobę. Nikt cię nie zmienia, choćby na chwilę. Masz w ogóle czas, żeby trochę pobyć sama ze sobą? W swoim świecie?
AN: Mam. Kiedyś przyjemność sprawiało mi pisanie w notesie, dziś funkcję tę spełnia prowadzenie bloga. Aby wszystko to, sensownie i bez większych strat zorganizować, musiałam dostosować się do Gai. Chodzimy więc spać razem o porach, które wyznacza rytm życia rodzin naszych couchsurferowych hostów. Ja wstaję o szóstej i dopóki Gaja się nie obudzi, mam czas tylko dla siebie.
MWO: A czy podczas tej, czteroletniej już podróży, miałaś okazję wyjść gdzieś sama? Pobawić się?
AN: Udało mi się to dwa razy! Za pierwszym razem, gdy mieszkałyśmy w hostelu w maleńkiej miejscowości na granicy Kolumbii z Panamą. Hostel i dyskoteka położone były obok siebie. Dogadałam się z panem z recepcji, że zadzwoni do mnie, jeśli Gaja się zbudzi, a ja w ciągu minuty będę z powrotem. Wybrałam się więc ze znajomymi na dyskotekę, pobawiłam się może godzinę i wróciłam. Wybawiona, wytańczona, zadowolona. Druga okazja nadarzyła się w Meksyku. Trafiłyśmy do domu, w którym matka była baletnicą, a córka tancerką tańca nowoczesnego. Mieszkałyśmy z nimi 3 tygodnie i zaprzyjaźniłyśmy się serdecznie. Matka zachęcała mnie, abym z jej córką poszła gdzieś wieczorem potańczyć. No i poszłam. Ale już z duszą na ramieniu. To w końcu wyprawa na drugi koniec miasta. I to jakiego miasta. Samego wielkiego Mexico City. Gaja spokojnie przespała całą noc, a my z koleżanką wybawiłyśmy się za wszystkie czasy.
Asia i Gajka omijają turystyczne kurorty. Zamiast nich wolą poznać prawdziwe życie mieszkańców, ich tradycje i nawet najbardziej niesamowite zwyczaje. Na zdjęciu przygotowania do Święta Zmarłych w miejscowości Oaxaca w Meksyku.
MWO: Czyli można powiedzieć, że stałe, nieprzerwane towarzystwo dziecka nie jest dla Ciebie męczące? Bo przecież zmęczenie to naturalny stan, nawet u najbardziej wyrozumiałej matki. W podróży szczególnie. Nie ma co się przecież czarować 🙂
AN: Oczywiście, że bywam zmęczona i to czasem tak bardzo, że muszę sobie z tego wszystkiego popłakać. Jest to olbrzymie zmęczenie i fizyczne, i psychiczne, bo przecież to ja wszystko dźwigam, organizuję, doglądam, przewiduję i zabezpieczam, bez żadnej taryfy ulgowej. Jeśli na to nałoży się zmęczenie Gai, to pół biedy, najgorzej jest, jak Maluch wtedy zaczyna brykać, lub po raz setny zadawać te same pytania. Starając się jednak opanować takie sytuacje, wypracowałam między nami system, który nam wypalił. Buduję z Gają relację, jak z osobą dorosłą, traktuję ją, jak równego sobie towarzysza podróży, wciąż oczywiście pamiętając, że to małe dziecko ze swoimi prawami, potrzebami, gorszymi i lepszymi dniami. Dzięki temu, nie czuję obciążenia obecnością Gai, a radość z jej małej-wielkiej obecności. Gaja to dziecko wesołe, odporne na zmęczenie, na niewygody. Gdyby Mała miała inną konstrukcję psychiczną, ta podróż byłaby dużo trudniejsza, albo nawet i niemożliwa. Gaja to wymarzony towarzysz, rasowa podróżniczka.
MWO: A może jest na odwrót? Może to podróż zbudowała taką właśnie Gaję?
AN: No właśnie, co było pierwsze: jajko czy kura? Gaja jest przyzwyczajona do takiego trybu życia i te wszystkie niewygody są dla niej chlebem powszedni. Ja jednak skłaniam się ku teorii, która mówi, że nasze psychika i emocjonalność są determinowane genetycznie. Nie jesteśmy białą kartką, ale kartą wstępnie już zapisaną. Te zapiski na kartce modyfikuje potem środowisko, wzmacniając je lub wyciszając. I w przypadku Gai ta kombinacja genów i środowiska ukuła fantastyczną osobę. Uwielbiam moją córkę. Mogę z nią żartować, wygłupiać się, opowiadać jej o świecie, słuchać jak ona opowiada, oglądać po raz dziesiąty ten sam trik, który mi pokazuje i się z niego śmieje do rozpuku.
Rasa, język, religia – dla Gai te podziały nie istnieją. Świetnie odnajduje się w każdych okolicznościach.
MWO: Co te podróże dały Gai?
AN: Gaja umie cieszyć się drobnostkami, ma dużo tolerancji na niewygody i w ogóle do świata, do inności, którą uważa za normalność. Na naszej drodze spotykamy mnóstwo ludzi – są buddyści, hindusi, muzułmanie, chrześcijanie, sikhowie, animiści, tacy, siacy, owacy. Dla niej, nie jest to żadna nowość. Język obcy też jest dla Gai rzeczą naturalną. W Ameryce Południowej przez trzy lata mieszkałyśmy otoczone tym samym językiem, hiszpańskim, ale w Azji te języki zmieniają nam się na każdym kroku. Widzę, że Gaja szybko podłapuje słówka i posługuje się nimi jak narzędziem, albo komunikuje się bez języka. Gaja nie martwi się też na zapas i nie boi się niewiadomej. Potrafi cieszyć się tym, co dostaje, jest wdzięczna za wszystko, co ją spotyka, potrafi to zauważać i doceniać. Ma ogromny szacunek do pieniędzy. Ponieważ mamy ich mało, często musimy między czymś wybierać. Skoro już mowa o pieniądzach – jakiś czas temu uruchomiłam na blogu zakładkę „wsparcie”, dzięki której nasi czytelnicy wspierają nas bądź bezpośrednio, bądź przez platformę patronite.pl. Każdemu, ale to każdemu, jestem niesamowicie wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy datek. Między innymi, to właśnie dzięki nim, mogę kupić Gai różne małe niespodzianki i drobiazgi – na przykład lody, które uwielbia, czy przejażdżkę na karuzeli w wesołym miasteczku.
Dzieci na całym świecie bawią i śmieją się tak samo 🙂
MWO: Już wiemy, co ta podróż daje Gai. A co z Tobą?
AN: Podróż jest doskonałym nauczycielem. Mnie przede wszystkim nauczyła odpuszczać. Daję sobie zgodę na popełnianie błędów i wyciąganie z nich lekcji. Mam dużo dystansu do świata i do wszystkiego, co nas spotyka. Ta podróż pokazała mi też, że trzeba się cieszyć każdą chwilą, każdym spotkaniem. Życie jest naprawdę bardzo krótkie, wiem, że to banał, ale kochajmy siebie z tymi naszymi ułomnościami, śmiesznostkami, z naszym wyglądem nieidealnym. Dlatego, jeszcze nie chcę wracać. Kiedyś wrócę. Do rodziców, do moich przyjaciół, do naszego malutkiego mieszkanka w Krakowie. Ale jeszcze nie. Póki jesteśmy w tym rozpędzie podróżniczym, jeszcze chcę tu trochę pobyć, pocieszyć się, pozachwycać się życiem i światem.
MWO: To piękna zachęta do podróżowania. Jak jeszcze zachęciłabyś do niego młode, pewnie trochę niepewne w tym temacie, mamy?
AN: Nie trzeba się wybierać na drugi koniec świata, żeby poczuć wiatr w żaglach. Wystarczy pojechać do koleżanki do innego miasta, do jakiejś miejscowości w naszej okolicy, w góry, na Mazury. I to już jest podróż, wyjście ze strefy swojego komfortu. Każda, nawet najmniejsza podróż, wymaga od nas pewnej aktywności, a każda aktywność już jest rozwijająca – i dla nas, i dla naszego dziecka, i dla tej relacji, jaką wspólnie mamy. Nie umiem zobaczyć minusów podróżowania, pod warunkiem, że czujemy się względnie bezpiecznie. Ale żeby było jasne: ja wcale nie czułam się bezpiecznie, a i tak pojechałam. Po prostu dogadałam się z moim lękiem, nie pozwoliłam, żeby mnie hamował, wzięłam go pod ramię i zabrałam w podróż. Każdy najmniejszy wyjazd nas wzbogaca i naprawdę nie jest to frazes!
MWO: Dziękuję za rozmowę, Asiu!
Po czterech lat spędzonych na zwiedzaniu Ameryki Południowej, dziewczyny obrały kierunek na Azję. Ale to tylko kolejny przystanek. Jaki będzie następny? 🙂
Joanna Nowak
O swej podróży Joanna Nowak opowiada na blogu „Somos dos – migawki z podróży Małej i Dużej”. Obecnie także udostępniła przestrzeń blogową innym samotnym mamom, które w zakładce „Inspiracje” opowiadają o lęku, trudnościach i radościach związanych z pierwszą podróżą z dzieckiem, w ten sposób próbując dodać odwagi rodzicom obawiającym się samodzielnych wyjazdów. Równolegle prowadzi także kanał Youtube, FB oraz Instagram.