Słodki biznes
| 08 lutego 2018Zanim zaczniesz czytać wywiad z naszą dzisiejszą bohaterką, sugerujemy, abyś zaopatrzyła się w pączka albo garść faworków. Ochota na słodycze będzie bowiem rosnąć w miarę czytania. Właśnie dlatego publikujemy ten wywiad dziś. W końcu, kiedy jak nie w Tłusty Czwartek można pozwolić sobie na tyle słodyczy. A to, co tworzy Monika Tworkowska, czyli „Pani Ciacho” to słodycz dla wszystkich zmysłów.
Spotykamy się w pracowni Moniki na warszawskim Żoliborzu. Z zewnątrz miejsce wygląda raczej niepozornie. Zdradza je tylko szyld i witryna z paroma wzorami tortów. W środku od razu jednak wyczuwam, że mam do czynienia z prawdziwą profesjonalistką, która dba o każdy szczegół swojej pracy. Spokojne, pastelowe kolory, unoszący się w powietrzu zapach pieczonego biszkoptu, wysprzątane stanowisko, na którym widzę mnóstwo przeróżnych narzędzi do wykrawania i tworzenia dekoracji i jeszcze więcej przyklejonych karteczek post it z dziesiątkami spraw do załatwienia. Ze ścian zerkają na mnie zdjęcia tortów Pani Ciacho. Cały czas je podziwiam i przez to trudno mi w pełni skupić się na rozmowie. Na każdy mój okrzyk zachwytu, Monika reaguje skromnym uśmiechem. Dobrze wie, jak jej torty działają na innych. Rozmawiamy o tym, jak powstają te małe dzieła sztuki, ile pracy wymagają i czasu. I czy w ogóle prowadzenie takiego biznesu pozostawia choć trochę czasu dla siebie. Bo własny biznes, nawet ten najsłodszy, mimo wielu blasków, ma tyle samo cieni.
MWO: Tworzysz na zamówienie piękne, artystyczne torty. Skąd wziął się pomysł na właśnie taki biznes?
MT: Zaczęło się od dzieci. Kilka lat temu, z okazji komunii mojego syna, zamówiłam tort w jednej z renomowanych, warszawskich cukierni. Tort oczywiście trochę kosztował. Kiedy go jednak spróbowałam, poczułam spore rozgoryczenie. Jakość miała się nijak do ceny, którą zapłaciłam. Doszłam do wniosku, że zamiast kupować torty na różne rodzinne uroczystości, sama będę je robić. I zaczęłam poszukiwać przepisów w moich rodzinnych zbiorach. Wcześniej zdarzało mi się piec torty, ale w niczym nie przypominały tych, które robię teraz. Były zupełnie inne, nie znałam na przykład mascarpone, nie używałam śmietanki kremówki, a dziś bez nich nie wyobrażam sobie moich tortów (śmieje się).
MWO: Jak w takim razie wyszłaś ze swoimi tortami w świat?
MT: Przygotowywałam torty na wszystkie rodzinne uroczystości, urodziny dzieci, moje, mojej mamy. Pewnego dnia o taki prezent poprosiła mnie przyjaciółka. I tak się składa, że jednej z dziewczyn, która przyszła na imprezę, tak zasmakował, że poprosiła abym i dla trójki jej dzieci przygotowała podobne torty. I tak się zaczęło.
MWO: Nabrałaś wiatru w żagle?
MT: Tak, wtedy złapałam bakcyla. Zakupiłam mnóstwo wszelkich wykrawaczek do dekoracji tortów, zaczęłam się nimi bawić, rzeźbić, coraz częściej zaglądałam na YouTube’a w poszukiwaniu ciekawych pomysłów i inspiracji.
MWO: Czy już wtedy postanowiłaś, że tę pasję zamieniasz w biznes i zakładasz firmę?
MT: Nie, podjęcie tej decyzji zajęło mi dwa długie lata. Długie, głównie pod względem emocjonalnym. Ta świadomość, że zakładam firmę, że biorę na siebie, całkiem przecież sporą odpowiedzialność, była dość obciążająca. Potrzebowałam trochę czasu, żeby się z nią oswoić.
MWO: W jakim wieku były twoje dzieci, kiedy zaczęłaś przygodę z robieniem tortów na zamówienie? Czy musiałaś podjąć decyzję o zwolnieniu z poprzedniej pracy? Jak reagowali bliscy?
MT: Syn miał dziewięć lat, a córka sześć. Nie pracowałam, jak zaczęłam się tym zajmować, także nie zastanawiałam się, czy warto się zwalniać i brnąć we własny biznes czy nie. Bliscy mnie przestrzegali, że to ciężka praca, ale nie słuchałam. Kiedy jednak już podjęłam decyzję – bardzo mocno mnie wspierali. I tak jest do dzisiaj. Dostaję od nich mnóstwo akceptacji i wyrozumiałości. Rozumieją, że muszę czasem posiedzieć dłużej w pracy. Na pewno prowadzenie własnej działalności odbija się dość znacząco na czasie spędzonym z rodziną, ale to tylko taki etap. Ponoć pierwszy rok prowadzenia działalności jest najgorszy. Ta firma się dopiero rozwija. Liczę na to, że z czasem będzie już tylko lepiej.
MWO: Czy twoje dzieci też są zdania, że pracujesz za dużo?
MT: Nie mówią tego wprost, ale odnoszę wrażenie, że mają takie odczucia. Są już jednak na tyle duże, aby zrozumieć, że to taki etap i nie zawsze tak będzie.
MWO: Kiedy już założyłaś swoją firmę, rzeczywistość pokryła się z oczekiwaniami, jakie wcześniej miałaś?
MT: Rzeczywistość okazała się dużo bardziej szalona i skomplikowana. Nie wiedziałam, że będę mieć aż tyle pracy. Prowadzę tę firmę całkowicie sama i za wszystko, dosłownie za wszystko, odpowiadam tylko ja. Za zaplanowanie zakupów, zrobienie zamówień, przygotowanie dokumentów dla księgowej, wypiekanie ciast, reklamę na Facebooku, wyrzeźbienie figurek, kontakty z wszelkimi urzędami, spotkania z klientami, sprzątanie pracowni. Muszę być i menedżerem, i cukiernikiem, i sprzątaczką. Ale moja praca to mój wybór. Jest ciężki, ale powstała z pasji i daje mi równocześnie bardzo dużo przyjemności.
MWO: Czyli nie ma możliwości, aby prowadzić własną działalność i pracować osiem godzin dziennie?
MT: Nie, w życiu! Wracam do domu i wciąż pracuję, choćby w myślach. Tych dwóch światów nie da się rozdzielić. A od czwartku do soboty, a czasem i niedzieli, pracuję na pełnych obrotach. Wszystko zajmuje mi dużo więcej czasu niż powinno, ale pracuję nad tym. Jestem perfekcjonistką. I nad tym też pracuję (śmieje się).
MWO: Perfekcjonizm to chyba bardzo pożądana cecha w Twoim zawodzie?
MT: Pewnie tak, ale równocześnie bardzo męcząca. Sama narzucam sobie wygórowane oczekiwania, których pewnie większość moich klientów nie ma wobec moich tortów. Ale ja mam i muszę im sprostać.
MWO: No właśnie, a propos klientów. W Twojej branży są chyba bardzo wymagający? Nie możesz pozwolić sobie na błędy. Zdarzały ci się na tym tle jakieś nieporozumienia?
MT: Raczej nie. A jeśli się zdarzyły, były to raczej rzadkie i niezbyt poważne sytuacje. Trzeba pamiętać, że moja praca to wizja artystyczna i rękodzieło. A jak to bywa z wizją artystyczną, może się komuś podobać albo i nie. Niektóre pomysły są całkowicie moje, ale robię też torty w oparciu o zdjęcia, które wysyłają mi klienci. Pomijając jednak różnice w gustach, mogę zagwarantować, że pod względem wykonania, moja praca zawsze jest wykonana najlepiej, jak tylko na dany moment mogę. A z informacji zwrotnych wiem, że torty zarówno podobają się wizualnie, jak i pod względem smaku.
MWO: Ile czasu zajmuje ci stworzenie takiego tortu?
MT: Trudno powiedzieć, bo wszystko jest rozłożone w czasie. Jednego dnia wypiekam biszkopty, innego dnia robię kremy, jeszcze innego dekoracje, które są ze wszystkiego najbardziej pracochłonne. Na koniec muszę to wszystko połączyć. Całość jest bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
MWO: Jaki jest ulubiony etap twojej pracy?
MT: Zakończenie, dołożenie ostatniego listka, ostatniej figurki, perełki. Kiedy patrzę na całość i czuję, że już nic nie mam do poprawienia, wiem, że mogę oddać ten tort. Moje torty tworzę praktycznie z niczego, to niełatwe zadanie, bo nie wiem, co tak naprawdę finalnie powstaje. Czy będę zadowolona z mojej pracy, czy będę musiała na nowo ugnieść masę cukrową i rzeźbić dalej. Czasem podczas rzeźbienia wystarczy, że przeszkadza mi jeden drobiazg i już wszystko zgniatam i robię od nowa.
MWO: Jesteś w stanie utrzymać się z tego co zarabiasz, czy musisz jeszcze dokładać?
MT: Jeśli miałabym w tej chwili utrzymać z tej firmy całą rodzinę to byłoby bardzo ciężko, jednak póki co nie dokładam do interesu.
MWO: W jaki sposób można umówić się z tobą na odbiór tortu?
MT: Zamówienie mogę przyjąć z każdego miejsca w Polsce, ale tylko tutaj, w mojej pracowni na Żoliborzu, możliwy jest odbiór. Czasem, w naprawdę wyjątkowych sytuacjach, mogę sama dostarczyć tort. Zdarzyło mi się to raptem parę razy. Inaczej wygląda sytuacja z tortami weselnymi – te zazwyczaj są dostarczane przeze mnie bezpośrednio na salę weselną.
MWO: To chyba bardzo wdzięczny społecznie zawód. Niesiesz ludziom mnóstwo radości.
MT: Tak, i to mi daje mnóstwo siły, aby ciągnąć wszystko dalej. Reakcje małych dzieci na torty, które dla nich tworzę, są tak słodkie, tak szczere i piękne, że wiem, że to, co robię ma sens.
MWO: Od zdjęć twoich tortów ciężko oderwać wzrok. Uczyłaś się fotografii?
MT: Byłam na szkoleniu z fotografii kulinarnej. Moim zdaniem prezentacja, pierwsze wrażenie to podstawa. Takie rzeczy je się głównie oczami. Mam jeszcze parę pomysłów na dopracowanie moich zdjęć, ale to może, jak firma się rozrośnie i znajdę w końcu na to wolną chwilę. W ogóle szkolenia to moim zdaniem podstawa, jeśli prowadzimy własny biznes. Cały czas się uczę, dokształcam, sprawdzam różne rzeczy, doszkalam zarówno techniki dekoracji, jak i receptury. Szkolenia skracają czas. Oczywiście żyjemy w takich czasach, że wszystkiego można nauczyć się samemu. YouTube to nieskończone źródło tutoriali, pomysłów i inspiracji. Ale trzeba mieć na to czas. A ja go nie mam. Wolę więc pójść do kogoś, kto jest autorytetem i zapłacić za to, aby w krótkim czasie przyswoić sporo wiedzy.
MWO: Masz trochę konkurencji. Wydaje ci się, że zapotrzebowanie na torty rośnie?
MT: Zdecydowanie rośnie. W czasach, kiedy każdy może mieć wszystko, taki indywidualny tort będzie się wyróżniał. Coraz częściej zastanawiam się, co kupić moim dzieciom albo moim znajomym w prezencie. Mają wszystko i nie wiem już, co jeszcze mogłoby sprawić im przyjemność. Coraz więcej zamówień, jakie dostaję, jest właśnie na takie torty szyte na miarę. Czasem dodaję figurkę z podobizną danej osoby, czasem ujmuję jej pasje za pomocą dekoracji. Możliwości jest tyle, ile podpowie nam wyobraźnia!
MWO: Co poradziłabyś innym mamom, które mają zdolności cukiernicze i pasję do pieczenia? Zakładać biznes czy nie?
MT: To ciężka praca i duży stres. Jeśli masz dużo silnej woli, zdolności, dobrego smaku i nie wyobrażasz sobie siebie w innej pracy, to czemu nie. Do tej ostatecznej decyzji trzeba jednak naprawdę dojrzeć i najlepiej najpierw zdobyć jakieś doświadczenie, które pomoże później lepiej organizować sobie pracę.
MWO: Planujesz rozszerzyć swoją działalność? Otworzyć własną cukiernię?
MT: Tak, ale jeszcze nie wiem, w jakim kierunku to wszystko pójdzie. Na pewno jeśli są jakieś możliwości rozwoju, trzeba z nich skorzystać. Ale to bardziej odległa przyszłość.
MWO: W takim razie życzymy Ci powodzenia i dziękujemy za rozmowę.