PODANO DO STOŁU
| 02 marca 2018Co dziś jemy? To całkiem zwyczajne pytanie potrafi szybko i skutecznie podnieść niejednej mamie ciśnienie. Przekopując się przez górę prania, potykając o zabawki, popijając stygnącą z każdą sekundą kawę, dociera do kuchni, otwiera lodówkę i… znowu nie ma pomysłu na obiad. Wyrzuty sumienia gotowe. Niepotrzebnie! Wszystkie mamy mają takie dni.
ZAKUPY BEZ WYRZUTÓW SUMIENIA
Świeże, sezonowe, nieprzetworzone jedzenie, najlepiej organiczne. W dodatku codziennie zróżnicowane, takie, którego przyrządzenie nie pochłania za dużo czasu, wciąż jednak niebanalne, no i przede wszystkim, pyszne. Własnej produkcji chleb na zakwasie, zdrowe kiszonki, własnoręcznie zrobione pierogi, pesto, syropy, dżemy, sosy do makaronów, pasztet czy pasty do kanapek. Marzenie! Jeśli jesteś w stanie je urzeczywistniać, szczerze Ci gratulujemy! Tempo życia i rosnąca liczba codziennych obowiązków często uniemożliwiają samodzielnie przygotowanie smacznych i zdrowych posiłków. Z tyłu głowy, z kolei, kołacze się myśl, że wszystko, co znajdziemy w sklepie jest niezdrowe, nafaszerowane chemią i chwilami wręcz trujące. Po części jest. Na szczęście rosnąca świadomość konsumentów sprawia, że w sklepie możemy znaleźć coraz więcej całkiem zdrowych propozycji.
POSIŁKI BEZ WYRZUTÓW SUMIENIA – GARŚĆ INSPIRACJI OD MAM
Dla zabieganej mamy, dobrym pomysłem na obiad, albo chociaż jego część, będą mrożonki. Szczególnie jesienią, albo zimą, kiedy trudno o smaczne, różnorodne sezonowe warzywa czy owoce. Warto pamiętać, że do zamrożenia użyto produktów zwykle kilka czy kilkanaście godzin od zbioru – nie każde surowe warzywo czy owoc, leżące w supermarkecie może pochwalić się taką samą świeżością. Jednak i produktom mrożonym warto baczniej się przyjrzeć. Kupujmy tylko takie bez dodatków soli, przypraw czy cukru. Jeśli mamy ochotę na szpinak w serowym sosie, ser dorzućmy już na patelni. Dołóżmy wszelkich starań, aby przechowywać je w stałej temperaturze i odpowiednio przygotowywać. Co to konkretnie oznacza? Bez wcześniejszego rozmrażania wkładajmy je od razu do wrzącej wody, na patelnię czy do piekarnika. Dzięki temu straty witamin i składników mineralnych będą mniejsze. Produkty przeznaczone do jedzenia na surowo rozmrażajmy w lodówce. W ten sposób ograniczymy straty witaminy C. I oczywiście, raz zamrożonych produktów, nie wolno ponownie zamrażać!
Jakie są inne sposoby mam na takie awaryjne dni? Sprawdza się powiedzenie, że potrzeba matką wynalazku. A nasza pomysłowość nie zna granic. Ja sama, poza kultową parówką z chlebem, ratuję się miksem ulubionych przysmaków mojego 1,5-rocznego syna. Gotuję jajko na twardo, w drugim garnku makaron i groszek mrożony. Mieszam, polewam oliwą, posypuję kukurydzą albo różnymi nasionami i mam obiad.
Ania, mama 2-letniej Maliny, to mistrzyni prostoty: „Stawiam na monoposiłki. Są szybkie i w dodatku lepiej się trawią. Daję na przykład awokado, jest bardzo pożywne, chyba w ogóle zostało uznane za superfood. Malina lubi też jeść zwykłą kaszę jaglaną, nawet niczym nieprzyprawioną. Albo garść orzechów, surową aronię, żurawinę. Wrzucam też czasem do blendera wszystko, co mam pod ręką: banan, zieleninę, pestki dyni i blenduję. Wychodzi pyszny sycący koktajl”.
Jak widać, obiad to pojęcie względne. Podobną filozofię wyznaje Kasia, mama 6-letniego Kuby: „Kiedy nie mam na nic siły, stawiam na warzywa. Proste i zdrowe. Kroję w słupki paprykę, ogórki kiszone, marchewki, szybko gotuję na parze brokuła albo kalafior, dodaję parę oliwek. Mam szczęście, że Kuba lubi warzywa. Ale uczyłam go takich smaków od najmłodszego”.
Karolina, mama 3-letniej Neli do perfekcji opanowała z kolei smażenie naleśników. „Naleśniki są dobre na wszystko. Smażę je na trzech patelniach, tak, że idzie mi błyskawicznie. Nela uwielbia przygotowywać je ze mną, dzięki czemu zapomina o tym, że jest głodna.” przyznaje Karolina.
„Co je Kostek, kiedy nie mam pomysłu na obiad? Słoiki!” śmieje się Kasia, mama 2- letniego Kostka. „Często robię mu też makaron z dodatkiem cieciorki albo soczewicy. A jeśli już naprawdę nie mam siły, stawiam na hity Kostka: kefir, ser biały, owoce, hummus”.
Magda, mama 2,5-letniego Julka, na takie awaryjne dni jest dobrze przygotowana: „Mam zamrożone, porcjowane mięso, pokrojone w kawałki. Wrzucam na patelnię, do tego dodaję mrożone warzywa i mam gotowy w 10 minut obiad. Poza tym, sprawdzają się u nas gotowe zupy z supermarketu. Mam jedną ulubioną markę, która robi pyszne zupy bez konserwantów, jak domowe. Jakoś trzeba sobie radzić!” – dodaje Magda.
”Właśnie sobie uświadomiłam, że nie gotuję obiadów odkąd poszłam do nowej pracy. Nie mam czasu i siły. Moje dzieci od miesiąca jedzą tosty, kanapki i pierogi. Mam wyrzuty sumienia, ale coraz mniejsze. Gdybym gotowała, nie miałabym już dla nich nawet sekundy” – stwierdza Ewelina, mama 5-letniego Piotrka i 2,5- letniej Marysi.
Chciałyśmy Was i siebie trochę rozgrzeszyć. Nie każda z nas musi przecież czuć się w kuchni, jak ryba w wodzie, i nie każda z nas musi zaskakiwać nowymi smakami czy idealnie zbilansowanymi posiłkami. Niech żyje prostota!
Patrząc na szeroki uśmiech mojego syna, jedzącego parówkę, dochodzę do wniosku, że on też wyznaje tę zasadę. I o to chodzi 🙂
MAŁY PRZEWODNIK – CZYLI, CO „MÓWIĄ ETYKIETY” NA PRODUKTACH
W dzisiejszych czasach nie każda z nas może własnoręcznie robić masło, wypiekać chleb czy hodować warzywa w przydomowym ogródku. Co tu dużo mówić. Albo nie mamy na to czasu i siły, albo możliwości.
W mniejszym lub większym stopniu jesteśmy skazane na produkty z półek sklepowych – czy będą to gotowe dania obiadowe, czy produkty do posiłków, które same ugotujemy. Możemy jednak zwracać większą uwagę na to, jakiego rodzaju produkty kupujemy.
Zasada numer jeden świadomych zakupów: czytaj etykiety. Dziś zadanie to ułatwia nam Unia Europejska, której surowe przepisy zdyscyplinowały producentów żywności i dopracowały sposób opisywania produktu. W efekcie dostajemy na etykiecie bardzo rzetelną informację, którą po prostu musimy umieć odczytać. Jak to zrobić?
1. SPRAWDZAJ DATĘ WAŻNOŚCI – data dacie nierówna. Jeśli masz do wyboru na przykład dwie różne zupy: jedna z datą ważności tygodnia, a druga dobra przez najbliższe pół roku, oczywiście wybierz tę z krótszą datą. Ale pilnuj też, aby data nie była zbyt bliska. Stary trik sprzedawców w sklepach samoobsługowych, polegający na chowaniu w tylnych rzędach produktów z dłuższą datą ważności, wciąż obowiązuje. Polecamy więc zaglądać tam, gdzie wzrok nie sięga – w najgłębsze czeluści sklepowych półek. Zwróć też uwagę na pozornie nieznaczące słówka „do” oraz „przed”. Jeśli na etykiecie napisane jest „Najlepiej spożyć do…” oznacza to, że produkt po tej dacie może być niebezpieczny dla zdrowia i grozić na przykład zatruciem pokarmowym. Z kolei informacja „Najlepiej spożyć przed…” wskazuje datę, po której zmianie mogą ulec tylko właściwości smakowe.
2. WCZYTUJ SIĘ W SKŁAD – im krótszy, tym bardziej naturalny. I analogicznie – im dłuższy, tym bardziej sztuczny. Warto wiedzieć, że producenci, próbując odtworzyć jeden naturalny składnik, muszą go zastąpić mieszanką składników, co automatycznie wydłuża skład i powinno zapalić u ciebie czerwoną lampkę! Przykład? Zamiast naturalnego soku owocowego, który stanowiłby jeden składnik, znajdziesz: wodę, cukier, aromat, barwnik, stabilizator, przeciwutleniacz i regulator kwasowości. Co za dużo to niezdrowo!
3. PILNUJ KOLEJNOŚCI SKŁADNIKÓW – nie jest przypadkowa. Im dany element jest wyżej, tym więcej go znajdziesz w produkcie. Kupując na przykład mieszanki muesli, wszelkie sosy albo słodkie masła do kanapek, sprawdzaj, aby cukier (lub syrop glukozowy-fruktozowy) widniał na szarym końcu albo wcale. Podobnie sytuacja ma się z solą we wszelkich wytrawnych daniach. W sosach czy ketchupach unikaj też konserwantów, skrobi i mąki. Jeśli kupujesz nabiał, unikaj w nim mleka w proszku. Jego spożycie nie skazuje nas z góry na zatruwanie organizmu swojego i dziecka (to w końcu nic innego, jak mleko krowie, tyle że pasteryzowane, odparowane i wysuszone), ale zawiera jednak znacznie mniej witamin, a za to całkiem sporo oksysteroli, które spożywane w nadmiarze, są toksyczne i grożą miażdżycą.
4. ŁAP PRODUCENTA ZA SŁÓWKA – aby sprytnie obejść przepisy i wydać się konsumentowi bardziej atrakcyjnym niż konkurencja, producenci żywności tworzą przeróżne logiczne zagadki, które musisz szybko rozwiązać, stojąc przed sklepową półką. Informacja, że produkt jest „bez dodatku cukru” nie zwalnia nas z obowiązku sprawdzenia, czy w składzie nie ma syropu glukozowo-fruktozowego, glukozy, fruktozy, dekstrozy, sacharyny, maltodekstryny, aspartamu. W niektórych produktach dla dzieci, zamiast cukru dodawana jest zhydrolizowana mąka, która gwarantuje produktowi słodki smak, choć zdrowiu raczej nie służy. Nazwy „ser” lub „masło” zarezerwowane są wyłącznie dla przetworów mlecznych. Czasem producenci próbują je przemycić na produktach zawierających w składzie tłuszcze roślinne (dużo tańsze niż tłuszcz mleczny).
5. ILE CUKRU W CUKRZE? – widzisz na etykiecie napis „chleb żytni“. Świetnie, biorę! Dopiero w domu spoglądasz na etykietę i widzisz napisaną drobnym maczkiem informację, że mąki żytniej jest raptem 20%, a reszta to mąka pszenna, której przecież chciałaś uniknąć, sól, i na przykład, nadający pieczywu złotawy kolor barwnik – karmel czy słód jęczmienny. Bardzo ważne, abyś sprawdzała faktyczną zawartość danego składnika w produkcie. Podobny trik producenci stosują, w przypadku dżemów czy syropów owocowych, w których nierzadko ilość owoców zmniejszana jest na rzecz cukru. Kupując jogurty owocowe, sprawdzaj czy znajduje się w nim faktyczny wsad owocowy czy raczej aromaty i barwniki.
6. E? ALE O CO CHODZI? – Na widok jakiejkolwiek litery „E” w składzie nerwowo odkładasz produkt na półkę? Prawdopodobnie w większości przypadków słusznie. Owiane złą sławą symbole „E” oznaczają, że w składzie znajdują się substancje dodatkowe: barwniki, konserwanty, emulgatory, itp. W skrócie – wszystko to, co sprawia, że jedzenie ładnie wygląda, pachnie i zachowuje taki stan na dłużej. Parę z nich, niesłusznie skazanych na złą sławę, nie jest jednak szkodliwe. Likopen,czyli barwnik ekstraktowany z pomidora to E160d. Z kolei E140 to mączka chleba świętojańskiego, czyli zmielone ziarna bardzo zdrowego karobu. E-300 to kwas askorbinowy, czyli zwykła witamina C. E-440a to z kolei pektyna, naturalny środek zagęszczający, występujący w wielu owocach. Nie należy też bać się E160b, pozyskiwanego naturalnie z nasion tropikalnego drzewa arnoty, barwnika annato w serach. To jednak chlubne wyjątki. Trudno spamiętać wszystkie. Pomóc w tym może zainstalowanie na smartfona aplikacji, która po sczytaniu kodu kreskowego produktu, zasugeruje ci, który lepiej zostawić na półce, a który kupić. Aplikacji jest sporo: „Czytamy Etykiety”, „Zdrowe Zakupy”, „Wiesz Co Jesz”, „Efood” to tylko parę z nich.